– Jestem tym szczęśliwcem, który zanim zaczął malować wiedział co chce malować. Jednym słowem zanim zdobyłem jakikolwiek warsztat, wiedziałem co będzie tematem mojego malarstwa, a raczej kto – mówi Artur Cieślar, poeta, malarz i fotograf, który najczęściej i najchętniej maluje… marabuty.
– To nie znaczy, że nałożyłem sobie jakie sztywne ramy, ale znalazłem punkt wyjścia, moją własną metaforę człowieka – tłumaczy artysta, który lata temu mieszkał w Afryce i tam widywał ogromne, intrygujące swoim zachowaniem ptaszyska, czyli właśnie marabuty. – Budziły one raczej odrazę u miejscowych, bo zazwyczaj żerowały przy śmietnikach i wyjadały wszystko co zepsute i martwe. Ale ich siła, wielkość, sposób poruszania się, patrzenia, latania, wszystko to mnie zachwycało – wyjaśnia malarz, któremu marabuty przypominały pochylonego, starego człowieka, także dlatego, że skóra ich szyi, głowy była pomarszczona i pełna piegów i przebarwień. – Jednym słowem ptaki-ludzie – puentuje artysta.
– Zaczynałem od akryli, potem większość moich marabutów, ale i trzewikodziobów malowałem olejami – mówi Artur Cieślar, przyznając, że farbami olejnymi zaczął malować dopiero po terminowaniu w warszawskiej ASP, do której został przyjęty w cyklu Akademii Otwartej. Wybrał pracownię prof. Stanisława Baja, z którym nawiązał relację uczeń-mistrz i, jak sam przyznaje, wziął tyle dobrego, ile tylko mógł.
– Pracując pod okiem profesora, patrząc na jego relacje ze studentami, nauczyłem się, że artysta spełniony to nie tylko ten, który jest doceniony przez publikę i hojnie nagradzany za swoją sztukę, ale przede wszystkim ten, który w całym swoim życiu jest spójny – tłumaczy Artur Cieślar, który dzięki swojemu mistrzowi utwierdził się, że w sztuce ważne są czułość i uważność na drugiego człowieka.
Jedną z ulubionych technik malarskich artysty jest akwarela.
– W Polsce istnieje przekonanie wśród kolekcjonerów, że prace malowane na papierze są mniej warte od tych na desce czy płótnie, ale tak nie jest. Dobrze oprawiona i zabezpieczona praca na papierze wykonana suchymi pastelami albo akwarelami, jest dobrą, wartą siebie sztuką, jeśli tylko taką jest – mówi malarz, któremu malowanie akwarelami i pastelami przychodzi z dużą łatwością. – To trochę tak jakbym to już znał z poprzedniego życia. Woda, pigment i taniec pędzla oraz nieustanne eksperymentowanie – wyznaje Artur Cieślar, który szczególnie ceni malarstwo japońskie i chińskie. – Kiedy po raz pierwszy trafiłem w Japonii do sklepu dla artystów, w którym sprzedawano papier, myślałem, że oszaleję ze zdziwienia i z radości. Tam papier traktowany jest z nabożeństwem. Sama różnorodność i kunszt z jakim się go wykonuje, jest już sztuką.
– Obecnie pracuję nad… abstrakcją – mówi artysta, przyznając, że to kolejny zachwyt. Tłumaczy, że abstrakcja, w przeciwieństwie do malarstwa przedstawiającego, „zasysa” widza. – Żeby było jasne, kiedy patrzymy na „Widok Delft” Vermeera, to ten zachwyt staramy się zapamiętać, niejako wnieść na stałe do naszego serca, podczas gdy patrząc na kręgi Wojciecha Fangora czujemy, że wyłącza się intelekt i rozgrywa jakaś niewytłumaczalna relacja — dla mnie czysty Zen. I to mnie w dobrych abstrakcjach fascynuje. Jednak wiele współczesnych abstrakcji to chaos i wykwit czyjegoś pomieszania. Ja tego nie oceniam, każdy ma prawo do chaosu, mnie po prostu chaos w sztuce nie interesuje, bo sam się czasami muszę mierzyć z własnym – przyznaje Artur Cieślar, artysta którego marabuty znajdują się w wielu kolekcjach w Polsce i na świecie.
kontakt: http://www.arturcieslar.art/